Logo Urzędu Miejskiego Kęty

Siostra Józefa w szczerej rozmowie: O dzieciństwie, miłości i zgubionej karcie rowerowej…

Rozmowa z siostrą Józefą z klasztoru Zgromadzenia Sióstr Klarysek od Wieczystej Adoracji w Kętach.

Zacznijmy od pytań prostych, przyziemnych. Jak ma Siostra na imię?
Moje prawdziwe zakonne imię to Józefa, a na chrzcie otrzymałam Małgorzata.

Kobiet o wiek się nie pyta, ale ja się porwę na to pytanie. Ile Siostra ma lat?
W tamtym roku stuknęła mi pięćdziesiątka i - ciężko, bo ciężko- ale trzeba to jakoś zaakceptować. Ja nigdy nie zwracałam uwagi do tego, żeby poprawiać swoją urodę. Nie potrzebowałam tego, bo uważam, że naturalne piękno jest prawdziwe, nie trzeba go zmieniać, każdy człowiek jest piękny, a zmarszczki, które mam powstały przez ciągłe uśmiechanie się, więc traktuję je jako ozdobę, a nie coś, czego powinnam się wstydzić lub starać się ukryć.

Siostra znana jest z tego, że przemierza kęckie ulice z rozwianym habitem gnając na rowerze. Czy Siostra ma w ogóle kartę rowerową?
Oj, bałam się tego pytania (śmiech)! Miałam kartę, w podstawówce fuksem udało mi się zdobyć ale przepadła kiedyś w kałuży błota. W każdym razie egzamin zdałam, znaki znam i staram się być „wzorowym” uczestnikiem ruchu drogowego. Muszę jednak trochę popracować nad sobą, by zdjąć nogę z pedała, bo faktycznie niekiedy „piracę” na drogach.

Teraz pytanie, o zadanie którego prosiło mnie kilkoro małych dziewczynek. Jakie Siostra ma włosy? Chodzą zakłady, że długie jak roszpunka…
(śmiech) Zwykle siostry mają krótkie włosy, ale ja od dziecka byłam fanką długich włosów i takie mam. Łatwiej mi je okiełznać, spiąć, schować pod welonem.

Czy bywają takie dni, że można Siostrę zobaczyć w cywilnym ubraniu z rozpuszczonymi włosami, w dżinsach albo biegającą w dresie?
Nie, siostry naszego zgromadzenia nie mają urlopu od służby i wstępując do zakonu przywdziewamy habit, który od tej chwili jest naszą drugą skórą. Jedynie zdarza się, że na terenie klasztoru chodzimy w tzw. Szaraku. To taki lżejszy habit, może być szary, niebieski, granatowy, popielaty. Zakonne „umundurowanie” zdejmujemy dopiero udając się na spoczynek. Rozumiem to pytanie, bo przecież np. księży można spotkać w „normalnym” ubraniu poza murami kościoła, ale ja nawet jak jadę w odwiedziny do domu rodzinnego (okolice Torunia- przyp. red) to także jadę w habicie i nawet jakbym mogła założyć cywilne ubranie, to nie skorzystałabym z tej możliwości. Zawsze zakładam habit, który będzie mi towarzyszył do końca służby.

Decydując się na wstąpienie do klasztoru zamkniętego miała Siostra przekonanie, że Siostry życie zostanie „zamknięte” za murami zgromadzenia. A tu nagle okazuje się, że jednak będzie Siostra tą wychodzącą. Nie było to rozczarowaniem?
Nie, to nie tak. Od początku wiedziałam, że będę siostrą zewnętrzną, lub dawniej nazywaną kołową. I to też nie jest tak, że pozostałe siostry są tam uwięzione do końca życia, nie wychodzą poza mury, bo przecież wszystkie siostry chodzą chociażby do lekarza, bywają hospitalizowane. Ale fakt, są to sporadyczne wyjścia, rzadkie i tylko wtedy, gdy są konieczne. Ja ze swoim żywiołem, swoją potrzebą dzielenia się radością z innymi ludźmi nie poradziłabym sobie w izolacji od świata „zewnętrznego”.

Siostra od dziecka była taka żywiołowa, że wszędzie Siostry było pełno, rodzice byli wzywani do szkoły, bo w oknie kolejną szybę wybiła, czy raczej nie sprawiała Siostra kłopotów?
Wszyscy myślą, że byłam łobuziarą i miałam stwierdzone ADHD, ale właśnie przeciwnie – byłam bardzo cichym i spokojnym dzieckiem, ale już w przedszkolu opiekunki nazywały mnie śmieszka, bo byłam bardzo radosna. Nie byłam flegmatycznym i wycofanym dzieckiem, ale też nie tłukłam szyb w oknach. To się jednak wszystko zmieniło z czasem i ta nagromadzona energia uaktywniła się w klasztorze (śmiech).

O czym Siostra marzyła w dzieciństwie, o czym marzy teraz?
Nigdy nie miałam ducha podróżnika, więc nie marzyłam o zwiedzaniu świata. Nie marzę też o żadnych dobrach materialnych, bo zwyczajnie ich nie potrzebuję. Moim jedynym pragnieniem jest pragnienie Boga. Marzę, by zawsze czuć Jego obecność, by budzić się, spojrzeć w niebo i móc już zawsze zwrócić się do  niego jak do Ojca, którym jest. Mając rodzinę ludzie skupiają się na zapewnieniu rozwoju swoim dzieciom, inwestują w realizowanie pasji, naukę języków, budują dom, poprawiają jakość życia. A ja marzę, by Bóg kochał mnie jak do tej pory, by dawał mi wskazówki jak spełniać Jego wolę, by dzięki Bogu umieć uszczęśliwiać ludzi, pomagać im, zbliżać do Pana Naszego. Marzę, bym zawsze miała siłę na działanie, cierpliwość w wypełnianiu słowa Bożego i pokorę, by zrozumieć niezrozumiałe. O tym marzę.

Siostra musi mieć wyjątkowe „wtyki” w niebie, bo Bóg obdarował Siostrę jakąś niespotykaną aurą radości i faktycznie sieje Siostra dobre emocje tylko tym, że się Siostra pojawi. To fenomen, który podziwiają chyba wszyscy mieszkańcy Kęt. A czy bywa tak, że Siostra się smuci?
Oj, jasne, że się smucę, ja nie jestem bez grzechu. Smucę się, gdy zrobię coś źle, gdy nie zapanuję nad swoją ekspresją, ale zawsze wtedy proszę Boga, by mi wybaczył i pomógł poskromić temperament, bym stawała się lepszym człowiekiem. Na szczęście to są krótkie smutki, bo od razu Szef zalewa mnie miłością, daje mi znaki, jak bardzo mnie kocha i znowu ruszam z uśmiechem.

Siostrę to powinni zalegalizować, zrobić jakąś licencję i wynajmować ludziom, żeby poprawiać humory…
No to właśnie jestem na licencji Ojca (śmiech). On ma mnie na wynajem i wysyła zawsze tam, gdzie wie, że jestem potrzebna. Nie mam pustych przebiegów, zawsze trafiam na kogoś, kto uśmiechnie się na mój widok.

Często ludzie zwracają się do Siostry z prośbą, by pomodliła się Siostra w ich intencji, wsparła słowem albo chociaż poradziła w jakiejś sprawie?
O ile zdążą mnie złapać (śmiech)! Ale jak już to zrobią to zdarza się, że się otwierają, jednak większość przychodzi jednak na furtę klasztorną. Tam jest siostra, która z chęcią porozmawia z każdym i nie owija w bawełnę. Wiem, że mieszkańcy chętnie korzystają z jej porad. Pamiętajmy jednak, że to nie urząd, nie da się złożyć wniosku o wymodlenie, zostawić w klasztorze, dostać pieczątkę, pismo wysłać do nieba i do 14 dni dostać odpowiedź, że ok, załatwione. Nie, nie działa to w ten sposób. Bóg załatwi każdy problem, ale trzeba mieć wiarę i bezgraniczne zaufanie, że powierza się mu swoje życie.

Przed nami Święta Wielkiej Nocy. To czas, gdy w wyjątkowy sposób przeżywamy męczeńską Śmierć Jezusa i przedkładamy wydarzenia sprzed ponad dwóch tysięcy lat na własne życie. Czy Siostra myśli o śmierci, przygotowuje się na nią jakoś specjalnie, boi się czy nie?
Bardzo często chodzę modlić się przy zmarłych, uczestniczę w pogrzebach, więc obywam się z tą śmiercią, ale jest ten dreszczyk, bo wie Pani, chodzi o tren rozrachunek, jak już się umrze. Wiadomo, że człowiek ma te swoje niedociągnięcia i trzeba będzie się rozliczyć. Dlatego staram się skupić na dobrym wypełnianiu zleceń Boga, żeby nie dostać po głowie, jak już spotkam Go po drugiej stronie życia. Śmierci się nie boję, bo jestem człowiekiem głębokiej wiary. Z ufnością oraz wielką tęsknotą oczekuję na Dzień i Godzinę, kiedy przekroczę Próg Wieczności i spełni się moje największe pragnienie – zobaczę Boga twarzą w Twarz i będę mogła żyć w Jego miłującej Obecności. 

Bardzo dziękujemy za rozmowę, a z okazji zbliżających się Świąt życzymy, niech Uroczystość Wielkiej Nocy przybliży nas wszystkich do Zmartwychwstałego, serca napełni pokojem i umocni w przekonaniu, że Bóg nigdy nie opuści człowieka.

 

 

 

 

powrót do kategorii
Poprzedni Następny

Pozostałe
aktualności